Przypisani Północy
Stowarzyszenie Kulturalne z siedzibą w Olecku

Podróż przez Mazury roku 1925


Kraina ta, zwana przez związek akademicki południowym cyplem Prus Wschodnich, wcześniej nazywała się Sudauen, tj. południowa kraina. Składa się ona z wody, która jest przedzielona przez ziemię na pojedyncze pojezierza. Wody jezior składają się z H2O z dodatkiem ryb...

Kraina ta, zwana przez związek akademicki południowym cyplem Prus Wschodnich, wcześniej nazywała się Sudauen, tj. południowa kraina. Składa się ona z wody, która jest przedzielona przez ziemię na pojedyncze pojezierza. Wody jezior składają się z H2O z dodatkiem ryb, a ludzie składają się z bardziej skomplikowanego materiału. Żyją oni, jak twierdzi się powszechnie, z kradzieży oraz łowów. Jest to jednak odrażające kłamstwo, o czym sam mogłem się przekonać, ponieważ tutaj mieszka mój serdeczny przyjaciel Karl Plenzat, który obu tych rzeczy wprost nie może znieść. Można tutaj także zdementować natychmiast inne kłamstwo, o którym mówi przysłowie, jakoby „Tam gdzie koniec jest kultury, zaczynają się Mazury". Kraina ta ma nie tylko znaczącego poetę, Richarda Skowronnka, ale również kina w każdym mieście, a po części także na wsi. Mało tego, znalazłem nawet prawdziwe księgarnie, gdzie zobaczyłem moje ulubione książki z wydawnictwa Ullstein i to w wielkich ilościach, takich znaczących autorów jak Schulze, Schmidt, Neuman, Meier oraz wielu innych.

Bardzo się zdziwiłem, znajdując tutaj tak niewiele z tego wszystkiego, o czym stale słyszy się o tym kraju. Ludzie w niczym nie różnią się od zwykłych przedstawicieli tego gatunku na całej Ziemi. Noszą oni zawsze ubrania, tak więc można powiedzieć gdzie jest przód a gdzie tył, mało tego, język ich posiada w porównaniu, na przykład z saksońskim pewnego rodzaju miłe brzmienie.

Zapewne prawdą jest także, że ich domostwa nie wszędzie dorównują tym z berlińskiej dzielnicy z ogrodem zoologicznym, jak również to, że szczególnie na wsi, miejsca gdzie wiszą tabliczki z nazwiskami na drzwiach, przyjmują kształt dzbanka. Nie można zaprzeczyć też faktowi, że ich boiska sportowe nie przedstawiają się tak okazale jak te z Grunwaldu, lecz otoczone są płotami z drutu i z desek. Obyczaje tych ludzi, jak mogłem się sam przekonać, także nie urastają do naszych, czego dowodem jest, że nie posiadają ulic im. Fryderyka oraz, że nie mają zielonego pojęcia o rewii. Wprawdzie dużo znajduje się tu jeszcze w nieładzie, ale ludzie ci starają się wszędzie z całych sił, aby wrosnąć w nasz zachodzący już Zachód.

W ostatnim czasie wypłynął pogląd, jakoby Mazury posiadały niezliczone okazy piękna natury. Przed tym przekonaniem nigdy nie będzie dosyć przestrzegania, w czym upatruję zadanie dla kronikarzy, aby to szczególnie podkreślali. Kiedy myślę o bezdennej samotności Puszczy Piskiej, wówczas przechodzi mnie dreszcz. Liczy ona 52 257 890 613 drzew, z czego przeważająca ilość to sosny, że też nie wspomnę o krzakach jałowca, których w ogóle jest bez liku. Jeżeli chodzi o zaludnienie, to należy przyznać, że na 1kmL przypada mniej niż 0,9 człowieka, i którego to ułamka człowieka nie zawsze nawet spotykałem. Tamtejsze jeziora nie mają ani promenad, ani kąpielisk rodzinnych, nie ma tam łodzi motorowych, które przynosiłyby ze sobą w tę aż niepokojącą ciszę, miłą muzykę jazzową. Tylko drapieżne ptaki swymi odrażająco niemuzykalnymi krzykami, czy też nurki i czaple, które z naszego punktu widzenia powinny były już dawno wymrzeć, swymi nieartykułowanymi odgłosami kaleczą wyżej wykształcone organy słuchowe. Ponadto panujące tam warunki drogowe są beznadziejne, a dla samochodów wręcz niemożliwe. Kolej również jest na niedostatecznym poziomie, co gorsza „pędzący Mazur", czyli tamtejszy północny pociąg ekspresowy, zatrzymuje się nawet we wsiach! W tej smutnej krainie można zauważyć wszędzie taki spokój oraz taki niesamowity brak unerwienia, że każdy kulturalny człowiek przez to sam musi popaść w zdenerwowanie, a przy dłuższym pobycie nawet w melancholię. Dowodem tego jest to, że w czasie mego pobytu naukowego w Olecku, przez cały tydzień spotkałem tylko następujące żywe istoty: jednego prosiaka, dwa nurki, kilka wróbli, mojego przyjaciela Skibbe, a trochę później coś, co najpierw wziąłem za drzewo, ale kiedy po godzinie trochę podeszło rozpoznałem w tym listonosza, który mi zresztą przyniósł następnego dnia list ekspresowy.

Inną niemiłą właściwością tej opuszczonej przez Boga okolicy jest panująca wszędzie pochmurna pogoda. To tak jakby niebo wstydziło się patrzeć czysto i jasno błękitnie na ziemię. Najczęściej ciągną się kolorowe, ciągle zmieniające się kłębowiska chmur. Często można obserwować chmury burzowe, tęcze a nawet księżyc. To jest ustawiczne nadciąganie, przychodzenie i od chodzenie, kłębienie się i falowanie wyglądających całkiem jak z zamierzchłych czasów chmurowych gór, które oczywiście wieczorem wywołują, zarówno znane jak i przyjmowane z dezaprobatą, żarzące się i kolorowe zachody słońca. Nie ma tu nic z tego wszystkiego, co czyni Zachód naszej Ojczyzny tak interesującym, np. tej atmosfery, nasyconej mile dymem fabrycznym, czy też sławnego, czystego alpejskiego nieba, lub wiecznego deszczu, łagodnie kropiącego w Turyngii oraz sympatycznych oparów nad Berlinem i krzepiącej mgły Hamburga. Do tego dochodzi tu jeszcze wszędzie ten prawdziwie rozrzutny dywan kwiatów, leżący bez żadnego uporządkowania i bez żadnych rzeźb czy posągów, chyba że jest to stojąca gdzieś tęga chłopka. Ponadto należy wspomnieć wieczne jeziora, te bezkresne wody. Oko nie może nawet na chwilę wypocząć, nieustannie zmieniający się obraz: tu zbiornik wodny z wysokimi brzegami, jak choćby mające złą sławę, Jezioro Nidzkie, tam zbiornik z niskimi brzegami, raz jezioro z jedną wsią, raz z dwiema,
raz całkiem samotne. Tutaj widać wyspy na wodzie, lub jest półwysep oraz występy, tam nie ma
żadnych. Także, pływanie łódkami po tych wodach jest całkowicie nie poetyckie, gdyż po pierwsze nie można wypożyczyć prawdziwych gondoli, lecz tylko te obrzydliwe łódki rybackie, a po drugie nie ma gdzie się zatrzymać na sznapsa, po trzecie zaś jak tu się wykąpać nago, skoro nikt
nie patrzy.

Z noclegami także jest nielekko. Mieszkałem cztery tygodnie u jednego rolnika za cenę, której nawet nie odważę się wymienić. Jak można czuć się dobrze, jeżeli tak mało się za to wszystko płaci. (Właśnie słyszałem, że temu stanowi rzeczy ma się zaradzić przez to, że właśnie w tej najpiękniejszej okolicy nad Jeziorem Nidzkim, planuje się budowę luksusowego kurortu.)

Mimo tego muszę wyznać, że jednak zapomniałem się i mogłem czuć się tu dobrze - straszny dowód na to, jak wykształcony Europejczyk może ulec tak prymitywnym nastrojom. Żyłem tam, więc z kwiatami i ziołami przed sobą, z prostymi rybakami, nie rozumiejąc ich języka, samotnymi mostami, strumykami i zatokami. Cieszyłem się chmurami, zwalonymi drogowskazami, studniami z żurawiem, cmentarzami wiejskimi, bocianimi gniazdami, zarośniętymi płotami, zagubionymi zagrodami, a wszędzie tam znajdowałem wystarczająco dużo piękna, które wypełniło mnie, do tego stopnia, że zupełnie zapomniałem o wspaniałościach mojej własnej kultury, o Goethem miałem już tylko blade pojęcie, że nie wspomnę o „Kole Kredowym”, którego więcej nie pamiętałem. Na koniec musiałem się zastanawiać, czy Niemcy są republiką, czy monarchią. Myślę, że częściowo była to wina mojego pożywienia, według przysłowia: „Co człowiek je, tym się staje", ponieważ wtedy żyłem na czarnym chlebie, mleku, miodzie, owocach, rybach oraz rakach.

Wspomniałem już raz o Puszczy Piskiej. Znajduje się w niej niby enklawa pewna sekta, której członkowie zwą się filozofami. Żają się w tym, że odbywają się rytualne obmycia, jak u tamtych w Gangesie, tyle że odbywają się w rzece Krutynia. Posiadają także wspólne cechy z religią chrześcijańską uwidaczniające się przez utrzymywanie mniszek. Pewnego razu zdarzyło się, że kilka z nich uciekło w otaczające je bory, jednocześnie niesamowicie się rozmnożyły, przyczyniając się do spustoszenia całego drzewostanu. Należy jednak przyznać, że Krutynia jest piękną rzeką. Ujrzałem tam pewien widok, którego poezja pozostawiła we mnie niezapomniane wrażenie. Na łodzi, spokojnie pędzonej przez silny spadek rzeki, pod liściastym dachem wysokich drzew, stał antałek piwa, a wokoło siedziało towarzystwo złożone z kilku panów oraz pań, nucące piękną pieśń: ,An den Rhein, an den Rhein, zieht nich an den Rhein" („Nad Ren, Nad Ren nie udawaj się nad Ren"). Pod nimi unosił się obłoczek pochodzący z dymu papierosowego i od cygar. W chmurce tej zdawało mi się symbolicznie rozpoznawać Lorelay. Właściwie zamierzałem usłyszeć sławną mazurską pieśń : „Wild flutet der See"-„Masovia lebe, mein Vatrland" („Dziko wzbiera woda w jeziorze"-„Niech żyje Mazowsze, Ojczyzna moja"), ale nigdzie się z nią nie spotkałem, nawet nad Renem.

Kiedy pewnego razu, w wyżej wymienionej już miejscowości, Olecku, szedłem do oberży drogą biegnącą do jeziora w towarzystwie wiejskiej dziewki, z którą porozumiałem się w zręczny sposób - spostrzegłem przed zajazdem zbiegowisko ludzi. To była, według mnie, ilość ludzi przypadająca na 45 km2 (przy gęstości 0,9 km2). Tłum ten sprawiał wrażenie bijatyki pomiędzy pijakami, przy czym brało w niej udział wiele kobiet piszcząc i krzycząc. Chciałem popędzić na pomoc, ale krzyki brzmiały niebezpiecznie. Podchodząc bliżej, nigdzie nie spostrzegłem aby w użyciu były niebezpieczne narzędzia, za to rozlewana była kubłami woda. Chłopcy oblewali dziewczyny i od wrotnie. Gospodarz i gospodyni byli mokrzy jak para topionych kotów. Wszystko wyglądało właściwie dosyć zabawnie. Moja towarzyszka oznajmiła mi, że tak musiało odbywać się od zamierzchłych czasów i powiedziała, że nazywa się to świętem plonów. Potem dużo pije się i je, a na końcu zaś tańczy. Wówczas spytałem czy bardziej lubiany jest Foxtrott czy Shimmy, natknąłem się jednak na zupełne niezrozumienie. Pomyślałem wtedy, jak niskie miejsce zajmuje pod względem kultury ten biedny lud.

Długo chyba jeszcze potrwa, zanim cała ta okolica jako tako zostanie przystosowana do zamieszkania. Po pierwsze należy wznieść w najpiękniejszych miejscach kominy fabryczne, po drugie przy najpiękniejszych i najustronniejszych jeziorach trzeba wybudować dużo więcej kurortów, stacji benzynowych, garaży oraz autostrad, a po trzecie rozbudować porządny system reklamowy. Na szczęście nie widać jeszcze nigdzie w całych Mazurach tych wspaniałych tablic przypominających: o winie musującym Söhnleina, Matthäusie Műllerze, czy jak się oni tam wszyscy nazywają, którzy tak czule ożywiają naszą Ojczyznę. Na szczęście można już dojrzeć poszczególne wyjątki, np. Ełk jest całkiem pięknym, cudownie odrestaurowanym miastem z wcale niezłymi cenami, robiącymi wrażenie raczej tych berlińskich, Szczytno zaś dokonało przy restaurowaniu wprost cudu, wszystkiego co w ludzkiej mocy, podczas gdy Pasym śpi jeszcze w czasach, w których nie ma ani fabryk, ani kin.

Czy w tym momencie obudzi się Dąbrówka? Myślę, że mogłaby dalej snuć ową poetycką opowieść w swym romantycznym stylu.

Robert Budziński

Na podstawie: „Treuburger Heimatbrief" nr 3/1982
Tłumaczenie: Koło Miłośników Ziemi Oleckiej przy Stowarzyszeniu "Przypisani Północy" w Olecku
Fotografie: J. Kunicki

Strona główna   Publikacje

Ostatnia aktualizacja:  03 grudnia 2010  w@m